Michał Bielak – kierownik działu produkcji na wydziale kompozytów

– Kompozyty są jednymi z najnowocześniejszych materiałów stosowanych w przemyśle lotniczym. Jaka jest ich specyfika i co stanowi o ich przydatności?

– Materiałom wchodzącym w skład współczesnych kompozytów stawia się bardzo wysokie wymagania. Muszą cechować się małą gęstością, czyli niską wagą, a przy tym bardzo dobrymi wskaźnikami wytrzymałościowymi, odpornością na działanie czynników chemicznych i ścieranie. Kompozyty występują obecnie praktycznie we wszystkich obszarach produkcyjnych. Tendencja do obniżania gęstości, a zatem i ciężaru właściwego detali wpływa na poprawę parametrów statków powietrznych w locie: obniżenie zużycia paliwa, a co za tym idzie zwiększenie długotrwałości lotu. Dzięki stosowaniu technologii kompozytowych możemy tworzyć zespoły o bardzo skomplikowanych kształtach, które nie są dostępne przy użyciu innych materiałów.

– Jakie umiejętności muszą mieć pracownicy wykonujący wyroby kompozytowe?

– Wszyscy przechodzą szkolenia teoretyczne, ale praktyczne umiejętności zdobywają dopiero po rozpoczęciu pracy na wydziale, gdzie mają bezpośrednią styczność z procesem produkcyjnym. Do głównych wymagań stawianych operatorom należą zdolności manualne, a także samodyscyplina, ponieważ w większości mamy do czynienia z procesami specjalnymi, gdzie nawet drobny błąd może w konsekwencji przyczynić się do katastrofy lotniczej.

– Co należy do Pańskich obowiązków służbowych?

– Przede wszystkim kierowanie wydziałem poprzez współpracę z mistrzami i brygadzistami. Nadzoruję i koordynuję pracę poszczególnych gniazd produkcyjnych, zapewniam przepływ danych, zajmuję się również sprawami personalnymi około 150 osób. Uczestniczę w odprawach produkcyjnych, śledzę harmonogramy, żeby wytwarzane u nas zespoły terminowo trafiały na dalsze etapy produkcji. Staram się także, by pracownicy wykonywali swoje obowiązki w warunkach zapewniających bezpieczeństwo.

– Jaka była Pańska dotychczasowa droga zawodowa?

–  Swoją przygodę z zakładami lotniczymi rozpocząłem w 2007 roku. Pracowałem w bezpośredniej produkcji jako laminater. Po ukończeniu studiów awansowałem na stanowisko mistrza. Zajmowałem się wyrobami kooperacyjnymi produkowanymi dla takich firm jak GKN i Eurocopter, a także elementami do wyrobów własnych: SW-4 i W-3. Później przejąłem jeszcze większy obszar związany z produktami AgustaWestland. W związku z tym, że wychowałem się na tym wydziale i znam wszystkie zachodzące w nim procesy, zaproponowano mi stanowisko zastępcy kierownika wydziału, a następnie kierownika. Cieszę się, że mogłem przejść wszystkie szczeble rozwoju zawodowego, nie żałuję żadnego z nich i jestem dumny, że mogłem dojść do tego miejsca, w którym teraz jestem.

– Czym zajmuje się Pan w chwilach wolnych od pracy?

– Praca absorbuje sporo czasu, zwłaszcza jeśli człowiek stara się rozwijać i podnosić swoje kwalifikacje. Kontynuuję studia na Politechnice Lubelskiej na kolejnym kierunku. Natomiast cały wolny czas staram się poświęcać swoim dzieciom. Spędzamy go aktywnie jeżdżąc na rowerach. Sporo godzin przebywamy również w przydomowym ogródku. W związku z tym, że lubię współpracę z ludźmi, działam społecznie na terenie gminy w której mieszkam.

PZL-Świdnik też zyska

Koncern Leonardo Helicopters oraz Dyrekcja ds. Uzbrojenia Lotniczego i Zdatności do Lotu włoskiej Krajowej Dyrekcji Uzbrojenia podpisały umowę na dostawę lekkich śmigłowców wielozadaniowych AW169M LUH dla Ministerstwa Obrony Narodowej Austrii. Kontrakt o wartości 346 mln euro został zawarty pomiędzy rządami Włoch a Austrii. Dostawy obejmą 18 maszyn i mają zostać zrealizowane do 2026 roku.

Kontrakt obejmuje dostawę 6 śmigłowców w wariancie szkoleniowym AW169B oraz 12 zaawansowanych śmigłowców wielozadaniowych AW169MA a wraz z nimi kompleksowego pakietu wsparcia i szkolenia. Pierwsze dostawy mają mieć miejsce jeszcze przed końcem bieżącego roku i zakończyć się w 2026 roku. Umowa obejmuje również opcję na kolejnych 18 śmigłowców. Nowe maszyny mają w austriackich siłach zbrojnych zastąpić francuskie maszyny Alouette III będących w eksploatacji od lat sześćdziesiątych.

Alessandro Profumo, CEO Leonardo, powiedział: „Z zadowoleniem przyjmujemy zakończenie fazy kontraktowej inicjatywy międzyrządowej pomiędzy Włochami i Austrią, która pozwoli nam wnieść nasz wkład poprzez dostawę najbardziej technologicznie zaawansowanego i opłacalnego rozwiązania, które  spełnia najbardziej rygorystyczne wymagania postanowione przez współpracę między dwoma rządami. Z niecierpliwością oczekujemy rozpoczęcia aktywnego udziału w realizacji tego ważnego programu”.

AW169M to wojskowy wariant dwusilnikowego śmigłowca AW169, zaprojektowany zgodnie z najnowszymi wymaganiami amerykańskich i europejskich władz cywilnego nadzoru lotniczego oraz normami wojskowymi, bezpieczeństwa wewnętrznego i użytkowników rządowych.

Śmigłowce będą wykorzystywane do wykonywania misji w zakresie transportu żołnierzy, operacji bojowych, pomocy podczas klęsk żywiołowych i sytuacji kryzysowych, gaszenia pożarów, ratownictwa górskiego oraz ewakuacji medycznej MEDEVAC. Oczekuje się, że pierwszy śmigłowiec AW169M LUH zostanie dostarczony przed końcem roku, a pozostałe dostawy mają zostać zrealizowane do 2026r.

Do tej pory ponad 300 śmigłowców AW169 zostało zamówionych przez klientów na całym świecie., Mają one łącznie na koncie ponad 100 tys. godzin nalotu. Austriacki kontrakt przewiduje dostawę z zakładu montażu końcowego Leonardo w Vergiate (północne Włochy), ale warto zaznaczyć, że komponenty do tych maszyn powstają m. in. w polskich zakładach PZL Świdnik, gdzie wytwarzane są kompozytowe kadłuby śmigłowców AW169 wszystkich wersji.

– Śmigłowce wielozadaniowe według współczesnej doktryny wojskowej służą do wykonywania szerokiego zakresu zadań. Tej kategorii śmigłowce niezmiennie pozostają najlepszą odpowiedzią na współczesne wyzwania obronne. Podstawową zaletą nowoczesnych śmigłowców wielozadaniowych jest szybkość w dotarciu w rejon kryzysu, możliwość działania w każdym terenie i w oderwaniu od infrastruktury oraz zdolność błyskawicznego dostosowania wyposażenia do konkretnego zadania. Także proponowany przez PZL-Świdnik nowy polski śmigłowiec wielozadaniowy z systemem uzbrojenia dostosowanym do wymagań Sił Zbrojnych, czyli AW139W mogłyby realizować zadania desantowo-szturmowe, wsparcia pola walki, w tym bezpośrednie wsparcie wojsk lądowych, mogłyby służyć do prowadzenia walki elektronicznej i jako powietrzny punkt dowodzenia, realizowałyby zadania transportu medycznego w tym ewakuacji z pola walki. Pilne potrzeby polskiego wojska byłyby zaspokojone w dużym stopniu dzięki AW139W” – skomentował Jacek Libucha, prezes PZL-Świdnik.

 

 

Maksymilian Kaczorowski- Mistrz Zakład Struktur Lotniczych

– Słowo jig tłumaczy się na polski jako zacisk, albo szablon. Ten wyraz występuje w nazwie pańskiego stanowiska. Czym zajmuje się komórka, w której jest Pan mistrzem?

– Jestem mistrzem produkcji na linii, na której powstają struktury śmigłowca AW139 i AW169. Montujemy je od najmniejszego podzespołu w wersjach dostosowanych do potrzeb poszczególnych klientów, na przykład lądowych, morskich, VIP i wyposażamy w instalacje elektryczną oraz hydrauliczną.

– Iloma osobami kieruje Pan w swoim dziale?

– Na zmianie pracują tu 52 osoby na liniach produkcji AW109, AW139, AW169 i belki ogonowej modelu AW189.

– Czyli musicie być kompetentni w wielu wyrobach. Co zatem jest potrzebne, żeby ich jakość była jak najlepsza?

– Podejmowanie szybkich i prawidłowych decyzji, unikanie potknięć, praca zespołowa i wykwalifikowana kadra. Wdrażamy również nowe programy jakościowe, wprowadzamy zmiany technologiczne.

– Jak była Pana dotychczasowa droga zawodowa?

– Zaczynałem jako operator na warsztacie. Potem wykorzystałem możliwość wyjazdu za granicę i odbycia szkolenia. W efekcie, uruchomiłem linii AW169 od etapu podzespołów po gotowy kadłub. Potem otrzymałem propozycję pracy w charakterze mistrza na linii AW109 Koala. Pracowałem też przy produkcji innych wyrobów, co dało mi okazję do zdobycia dosyć dużego doświadczenia. Ale kluczem do sukcesu jest dobra współpraca z ludźmi.

– Czym zajmuje się Pan w czasie wolnym od pracy?

– Prowadzę przydomową hodowlę psów rasy Cane Corso. To moje główne hobby. Kiedyś uprawiałem sport, konkretnie piłkę nożną, ale kontuzja kolan nie pozwala mi na dalszą grę.

Paweł Chojnacki – Inwestycje i Programy Europejskie

– Pomoc finansowa Unii Europejskiej kojarzy nam się z samorządem, różnego rodzaju stowarzyszeniami, bądź organizacjami państwowymi, tymczasem okazuje się, ze z funduszy unijnych mogą korzystać również firmy prywatne. Jak się to robi?

– Pomoc unijna jest dostępna w różnych aspektach funkcjonowania firm. Na przykład badania i rozwój, inwestycje oraz szkolenia. Unia Europejska przyznaje specjalne środki dedykowane wyłącznie dla Polski Wschodniej, z których PZL-Świdnik korzystał, korzysta i, mam nadzieję, będzie korzystał.

– Co było do tej pory największym, sztandarowym programem realizowanym przy udziale środków unijnych w PZL-Świdnik?

– Był nim projekt inwestycyjny polegający na rozbudowie zaplecza badawczo-rozwojowego realizowany w latach 20210-2015, czyli de facto w momencie wejścia PZL-Świdnik w skład grupy AgustaWestland. Było dosyć nietypowe, ponieważ inwestorzy wchodzący kapitałowo do spółek polskich najchętniej rozwijają produkcję, a tu mieliśmy do czynienia z projektem wpływającym na sferę badań i rozwoju, w który nowy właściciel zdecydował się również zaangażować. Projekt dotyczył budowy laboratoriów, pełnej modernizacji zaplecza badawczo-rozwojowego, komputeryzacji i oprogramowania. Miał wartość 100 mln zł, z czego 50 procent dopłaciła Unia Europejska.

– Ma Pan w firmie stanowisko dosyć specyficzne jak na zakład lotniczy. Co należy do Pańskich zadań?

– Przede wszystkim poszukiwanie możliwości zewnętrznego dofinansowania działań w tych sferach, o których wspomniałem wcześniej. Chodzi zarówno o środki unijne, jak i krajowe dystrybuowane przez samorządy bądź ministerstwa. Następnym etapem jest przygotowanie odpowiednich aplikacji, a na koniec proces administracyjny, czyli rozliczanie projektów, raportowanie… jak wiadomo Bruksela jest silnie zbiurokratyzowana, więc tej pracy jest rzeczywiście dużo.

– Jest Pan wieloletnim pracownikiem PZL-Świdnik. Okazuje się, że nie tylko młodość i dynamika są tu doceniane, ale również doświadczenie.

– Zdecydowanie tak. Pamiętam niedawną sytuację, kiedy kilku doświadczonych kolegów chciało odchodzić na emeryturę, firma zdecydowała się ich zatrzymać, ponieważ ich doświadczenie było niezbędne. Ważne jest to, żeby własne doświadczenie przekazywać młodszym, żeby nie wytworzyła się luka pokoleniowa. Doświadczenia nie nabędzie się na uczelniach. Zdobywa się je, podobnie jak życiowe latami. Doświadczenie tworzy pewien efekt synergii. Pomaga podejmować trafne decyzje, radzić sobie z sytuacjami stresowymi i zachowywać dystans do tego, co się robi.

– Czym zajmuje się Pan poza pracą?

– Do tej pory bardzo lubiłem czytać książki. Poświęcałem na to dużo czasu. Technologia przekazywania literatury poszła jednak bardzo do przodu, więc zacząłem słuchać audiobooków. Poza tym bardzo lubię podróżować i zwiedzać różnego rodzaju zabytki. Niestety pandemia ograniczyła te możliwości. W związku z tym przerzuciłem się na ogród, który stał się moją pasją, miejscem, gdzie odpoczywam, również od obowiązków służbowych i które, wbrew wcześniejszych oczekiwaniom daje dużo satysfakcji.

Agnieszka Dziurka – kierownik – Planowanie Materiałowe i Logistyka

– Planowanie i logistyka kojarzą się z porządkowaniem rzeczywistości. Czy w Pani pracy rzeczywiście da się wszystko uporządkować i przewidzieć?

– Uważam, że tak. To, jak będzie wyglądała rzeczywistość leży w naszych rękach. Z definicji planowania zacytuję: „planowanie to projektowanie przyszłości, wyznaczanie celów, opracowanie strategii i realizacja”. Na tym właśnie polega moja praca – stworzyć plan i dążyć do jego realizacji. Im dokładniej przygotujemy plan, tym realizacja jest łatwiejsza. Cel zawsze jest ten sam – jak, w jeszcze lepszy sposób, terminowo zapewnić dostępność wszystkich materiałów dla produkcji.

– Prawdę mówiąc rzadko spotykam się z aż takim optymizmem. A co w Pani pracy sprawia najwięcej satysfakcji?

– Z natury jestem osobą bardzo dynamiczną i wesołą, więc odpowiem, że każdy przepracowany dzień daje mi ogromną satysfakcję, ponieważ praca jest moją pasją. Jest takie powiedzenie: rób co kochasz, a nigdy nie będziesz musiał pracować. Robiąc to, co kochasz, masz bardzo dużą motywację. Młodym ludziom, którzy przychodzą do pracy w PZL powtarzam, że bardzo dobrze wybrali i że są elitą, ponieważ trafili do przedsiębiorstwa działającego w sektorze lotniczym. Od zarania dziejów człowiek marzył o lataniu, a my to marzenie spełniamy. Osobistą satysfakcję daje mi wdrożenie każdego nowego wyrobu, każdy projekt, który prowadzę. Jestem typem zadaniowca i nie spocznę, dopóki nie zrealizuję powierzonego mi zadania. Pracuję w bardzo zgranym zespole, co jest niezwykle istotne, ponieważ współdziałam z ludźmi, na których mogę liczyć. Ważną częścią mojej pracy jest kształcenie nowych pokoleń, co również jest bardzo satysfakcjonujące. Wiele osób, które pracowały ze mną w przeszłości piastuje obecnie stanowiska kierownicze. Jest taki moment na koniec roku, kiedy ładujemy do wysyłki ostatni wyrób. Wtedy uchodzi z nas powietrze i jesteśmy dumni, że plan został zrealizowany. Wszystko to sprawia, że jest się spełnionym zawodowo.

– Wiele mówimy o pracy, a co poza pracą? Przeczuwam, że czasu wolnego nie jest zbyt dużo.

– Rzeczywiście. Granica między życiem prywatnym i zawodowym  jest bardzo rozmyta. Kiedy jednak mam już trochę wolnego czasu, staram się wykorzystać go w stu procentach. Dzieci są już dorosłe, więc możemy wraz z mężem oddawać się naszej wspólnej pasji, jaką jest podróżowanie. Wyznaczamy punkt na mapie, włączamy nawigację, jedziemy i zwiedzamy. A jak wiadomo, podróże kształcą. Inną pasją, na pozór przyziemną, jest czas spędzony w kuchni. Powiem nieskromnie, że robię bardzo dobre pierogi i super krewetki. Ale żeby się o tym przekonać, zapraszam do mojego domu.

 

Czas podsumowań i planów

30 listopada, w sali widowiskowej Centrum Spotkania Kultur w Lublinie odbyła się uroczysta gala, która wieńczyła obchody jubileuszu 70-lecia istnienia PZL-Świdnik.

– Po 70 latach działalności PZL-Świdnik, trudno sobie wyobrazić miasto Świdnik bez zakładów śmigłowcowych. W naszym regionie działają setki firm, które tworzą lokalny łańcuch dostaw, a blisko tysiąc dostawców z całej polskich składa się na pełny obraz tego niezwykłego przedsięwzięcia śmigłowcowego. Chcemy rozwijać się dalej i mamy całą paletę produktową, którą oferujemy naszemu strategicznemu partnerowi jakim są Siły Zbrojne RP – powiedział Jacek Libucha, prezes PZL-Świdnik.

PZL-Świdnik, jako jedyne w kraju zakłady śmigłowcowe posiadają certyfikaty Organizacji Projektującej wg przepisów PART 21, wydane przez Europejską Agencję Bezpieczeństwa Lotniczego dla śmigłowców lekkich i średnich oraz Wojskowe Zatwierdzenie Organizacji Projektującej, wydane przez Głównego Inżyniera Wojsk Lotniczych.

– Obecnie, PZL-Świdnik posiada wyjątkową na skalę europejską bazę urządzeń – są to setki maszyn sterowanych numerycznie, zautomatyzowane procesy produkcyjne oraz pełny wachlarz procesów obróbki chemicznej i wspomagane laserowo urządzenia do produkcji kompozytów. Jako jedyny w tym regionie Europy, PZL-Świdnik posiada stanowiska oraz kompetencje do realizowania zaawansowanych prób: zmęczeniowych, statycznych, funkcjonalnych, trwałościowych, wibracyjnych, prób w komorach klimatycznych, drop testów i wielu, wielu innych – powiedział Bartosz Śliwa,  wiceprezes zarządu PZL-Świdnik.

W uroczystości uczestniczył Artur Soboń – pochodzący ze Świdnika poseł na sejm, wiceminister technologii i rozwoju, który odczytał list prezesa Rady Ministrów, Mateusza Morawickiego adresowany do prezesa Jacka Libuchy: – Gala 70 lat PZL-Świdnik skłania do rozmów o tym, jak skutecznie powiązać niezwykle bogate tradycje wytwórni z jej dużym potencjałem rozwojowym. Na przestrzeni dziesięcioleci PZL-Świdnik ewoluował zdobywając kolejne kompetencje. Zbudowany na terenie przedwojennej Szkoły Pilotów Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej przebył drogę od producenta części samolotów Mi-15, przez budowę kolejnych typów śmigłowców po dołączenie do europejskiej rodziny Leonardo Helicopters jako jeden z trzech filarów koncernu. Dzięki Państwa odważnemu odpowiadaniu na wyzwania  i podnoszeniu kompetencji Polska należy dziś do grona 5 europejskich krajów zdolnych do samodzielnego projektowania, produkcji, rozwoju i poprodukcyjnego wsparcia śmigłowca. To powód do dumy dla wszystkich Polaków.

Siedem dekad specjalizacji dało PZL-Świdnik świetnie wykwalifikowaną kadrę w tym ponad 550 inżynierów posiadających unikalne kompetencje. Ponad 80% śmigłowców dostarczonych kiedykolwiek polskiemu wojsku wyleciało ze Świdnika, tym samym  zakłady stały się strategicznym partnerem polskiego resortu obrony.

 – Dzisiaj celebrujemy naszą wieloletnią współpracę z PZL-Świdnik – najpierw jako ważnego partnera biznesowego Agusta-Westland, a później jako niezwykle ważnego członka rodziny Leonardo. Ostatnie dziesięć lat to wielki sukces PZL-Świdnik i fantastyczna ścieżka rozwoju. Gratuluję i dziękuję wszystkim pracownikom, inżynierom, specjalistom i menadżerom wspaniałego jubileuszu.”– powiedział Gian Piero Cutillo – dyrektor zarządzający Leonardo Helicopters.

W czasie jubileuszowej gali  zwracano uwagę, iż dalsze inwestycje w rozwój produkcji śmigłowców w PZL-Świdnik dla Sił Zbrojnych RP przyczyniłyby się do rozwoju polskiego łańcucha dostaw i dałyby nowy impuls do rozwoju polskiego przemysłu śmigłowcowego. Dekadę temu PZL-Świdnik stał się częścią wielkiej rodziny śmigłowcowej Leonardo Helicopters, a przychody firmy, od tego czasu, wzrosły czterokrotnie. Od początku współpracy, Leonardo Helicopters zainwestował w PZL-Świdnik około miliarda złotych. Na kolejne lata PZL-Świdnik przygotowuje nowe wdrożenia i posiada portfel projektów rozwojowych o wartości co najmniej pół miliarda złotych.

– Wejście PZL-Świdnik do wówczas grupy AgustaWestland dzisiaj Leonardo Helicopters, było bardzo ważną, strategiczną decyzją. W naszej gałęzi przemysłu liczą się tylko duże koncerny. W pojedynkę byliśmy wtedy za mali, żeby odgrywać role liczącego się partnera i myśleć o rozwoju. Można powiedzieć, że połączeniu sił z firmami z Włoch, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych dało nam nową rację bytu. Dzięki temu, pomimo pandemii i innych problemów, idziemy do przodu i wciąż się rozwijamy – mówił Mieczysław Majewski, były prezes zarządu PZL-Świdnik. – Chociaż stoję już trochę z boku, widzę to i jestem z tego zadowolony. Mamy już na tyle silną pozycję w grupie, że właściwie nie ma żadnego typu śmigłowca Leonardo, w którym PZL-Świdnik nie miałby cząstki wkładu pracy. Co ważne, dotyczy to również dziedziny badań i rozwoju. Inaczej mówiąc jesteśmy niezbędni do prawidłowego funkcjonowania całej grupy

Podczas uroczystości zasłużonym pracownikom PZL-Świdnik wręczono, przyznane przez Prezydenta RP, Krzyże Zasługi, za działalność na rzecz rozwoju polskiego przemysłu lotniczego oraz obronności kraju oraz Medale Stulecia Odzyskanej Niepodległości. Wręczono również, przyznane przez Ministra Obrony Narodowej, Medale za Zasługi dla Obronności Kraju. Odznaczenia przekazał wojewoda lubelski Lech Sprawka w asyście Szefa Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego płk. Jerzego Flisa. Wojewoda lubelski wręczył także okolicznościowy dyplom uznania z Medalem Wojewody Lubelskiego dla Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego PZL-Świdnik S.A. z okazji 70-lecia działalności.

jmr

Pamiętny listopad ’79

16 listopada minęła 42 rocznica pierwsze lotu śmigłowca W3-Sokół pilotowanego 16 listopada 1979 roku przez pilota doświadczalnego Wiesława Mercika. To wydarzenie było nie tylko wielkim świętem dla pracowników PZL-Świdnik, ale również kamieniem milowym w historii polskiej myśli konstruktorskiej. W tym czasie zaprojektować i zbudować tę ekstremalnie skomplikowaną maszynę potrafiło bowiem zaledwie kilka krajów na świecie.

Ucieczka do przodu

Historia Sokoła sięga końca lat 60.Tradycyjni, radzieccy odbiorcy śmigłowców Mi-2 zaczęli narzekać na przestarzałość ich konstrukcji. W ślad za tym, na początku następnej dekady zmniejszyły się zamówienia na te maszyny, co postawiło PZL-Świdnik w trudnej sytuacji ekonomicznej. Jedyną szansą była ucieczka do przodu. Dlatego w 1970 roku, z inicjatywy PZL-Świdnik doszło do serii rozmów na szczeblu międzyrządowym, zakończonych podpisaniem polsko-radzieckiej umowy o zaprojektowaniu i budowie zupełnie nowego śmigłowca W-3 Sokół. Dlaczego rozmawiano właśnie z Rosjanami? Nie tylko ze względów politycznych. Tylko ogromny rynek Związku Radzieckiego był w stanie wchłonąć dużą liczbę śmigłowców, jaką trzeba było wyprodukować, żeby utrzymać prawie 10-tysięczną załogę.

Początkowo nowy śmigłowiec nosił kryptonim techniczny „600”. Pierwszym głównym konstruktorem był Zbyszko Kodłubaj. Wkrótce jednak ciężar prowadzenia projektu przejął Stanisław Kamiński.

Najbardziej przebadany

Pierwszy Sokół przeznaczony do prób w locie wzniósł się w powietrze w 1982 roku. Założenia taktyczno-techniczne zdefiniowane przez Rosjan wymagały od niego działania we wszystkich temperaturach, od – 60 do + 50st.C. Dla przyszłych użytkowników jasne było, że maszyna powinna sobie radzić od Ałma-At po koło podbiegunowe. Musiała jednako znosić 40 stopniowe upały i tej wielkości mrozy, latać nad morzem, pustynią i wysoko w górach. W ramach prób wykonano  3386 lotów o łącznym czasie 2434 godzin. Jednocześnie wykonano 4399 godzin prób naziemnych. Zakres prób był ogromny. Dlatego później nazywano Sokoła „najbardziej przebadanym śmigłowcem świata”.

Od Salamandry do Głuszca

Głównym użytkownikiem śmigłowców Sokół było i jest Wojsko Polskie. Świdnicka wytwórnia ambitnie dążyła do tego, żeby uzbrojenie i wyposażenie maszyny nadążało za zmieniającymi się realiami. Nie zawsze to wychodziło, najczęściej z powodów finansowych bądź politycznych.

Pierwszą propozycją uzbrojonej wersji Sokoła był Aligator-Salamandra. Salamandra była latającym systemem przeciwpancernym wyposażonym w sterowane radiowo rakietowe pociski przeciwpancerne Szturm i szybkostrzelne działko 23mm. Słabością zastosowanego rozwiązania, w porównaniu z zachodnimi, była jego część elektroniczna, atutem, ponaddźwiękowe, precyzyjnie kierowane pociski.

W kolejnej próbie konstruktorzy z PZL-Świdnik nawiązali współpracę z południowoafrykańską firmą Denel, która zaproponowała system uzbrojenia oparty na pociskach przeciwpancernych ZT-35 kierowanych promieniem lasera. Dołożono do tego kamerę termowizyjną i aparaturę pozwalającą na obserwację terenu, wycelowanie pocisku i prowadzenie go na duże odległości w dzień i w nocy. Porównanie ówczesnego uzbrojonego Sokoła z innymi śmigłowcami pola walki wcale wypadało dla niego korzystnie. Gdyby w pierwszej połowie lat 90. polską armię było stać na zakup tak uzbrojonego Sokoła, znalazłaby się w światowej czołówce, jeśli chodzi o jakość posiadanego sprzętu.

W 1994 r. rząd przyjął Strategiczny Program Rozwojowy „Huzar”, którego celem było opracowanie śmigłowca wsparcia pola walki na platformie Sokoła. Do przetargu na wyposażenie Huzara w przeciwpancerny pocisk sterowany i towarzyszące mu urządzenia elektroniczne stanęło kilka firm. Najpoważniejszymi kandydatami były amerykański pocisk Hellfire, francuski HOT i izraelski NTD. Niestety, program „Huzar” prowadzony przez 5 lat nie doczekał się pozytywnego zakończenia. W 1999 roku został oficjalnie zamknięty.

W 2004 roku rozpoczęto realizację programu Głuszec – modernizacji śmigłowców W-3WA do standardu  wsparcia bojowego W-3PL. Głuszce są wyposażone w awionikę zintegrowaną za pomocą cyfrowej szyny danych, wielofunkcyjne monitory, bezwładnościowo-satelitarny system nawigacji, komputer misji, system zarządzania awioniką, system samoobrony, stabilizowany system obserwacyjno-celowniczy, wyświetlacz przezierny / HUD, nowe radiostacje, systemy ochrony biernej śmigłowca, silniki z cyfrowym układem paliwowo-regulacyjnym FADEC oraz autopilota. Cztery pierwsze śmigłowce Głuszec zostały dostarczone w grudniu 2010, wchodząc w skład eskadry ratownictwa bojowego 56. Pułku Śmigłowców Bojowych

Anakonda – miłosierny wąż

Paradoksalnie, o prawdziwej wartości Sokoła przekonała wojsko wersja przystosowana do prowadzenia akcji ratowniczych na morzu – Anakonda. Dowiodła ona swojej niezawodności  w trudnych warunkach sztormowej pogody. Anakonda dysponuje wszelkim potrzebnym sprzętem do uczestnictwa w ratowniczych akcjach morskich.  Co ciekawe, posiada ona system specjalnych, nadmuchiwanych pływaków, który według przepisów miał zapewnić maszynie utrzymanie się na wodzie przez minimum 30 minut, w razie konieczności awaryjnego lądowania. Anakonda nie tylko ląduje, ale również potrafi wystartować z powierzchni wody. Występująca w naturze Anakonda nie cieszy się sympatią jako zwierzę agresywne, niebezpieczne również dla człowieka. Dlatego pewien angielski magazyn lotniczy, artykuł poświęcony morskiej wersji Sokoła zatytułował: „Anakonda – miłosierny wąż”

Czas dojrzewania

Prawdziwej dorosłości doczekał się Sokół w wieku 24 lat. Najpierw była żmudna, trwająca cztery lata  procedura, w czasie której przeprowadzono na śmigłowcu kilkadziesiąt zmian konstrukcyjnych. Efektem jest przyznanie mu amerykańskiego certyfikatu w oparciu o przepisy FAR 29. Wayne Barbini, przedstawiciel Federal Aviation Administration, wręczając 31 maja 1993 r. dokumenty certyfikacyjne, powiedział: „Sokół jest śmigłowcem wyjątkowym. Przeszedł polską, rosyjską i amerykańską procedurę certyfikacyjną. Nigdy nie widziałem, żeby inżynierowie i technicy włączeni w proces certyfikacji pracowali tak ciężko i z takim zaangażowaniem.”

6 grudnia tego samego roku wróciła z Niemiec delegacja PZL-Świdnik, która przywiozła ze sobą certyfikat wydany przez niemieckie władze lotnicze. W 2001 roku Sokół uzyskał certyfikat hiszpański.

Oprócz Polski Sokoły eksploatowane są w Czechach, Filipinach i Afryce Północnej. W przeszłości, ważnymi klientami były też Birma i Niemcy. Z kolei najbardziej egzotycznymi: Gabon, Uganda, Nigeria, Wietnam i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Sokół znakomicie sprawdza się w misjach gaszenia pożarów lasów, do czego był wykorzystywany w Hiszpanii, Portugalii, Chile i we Włoszech. Śmigłowce W-3 i W-3A zostały do tej pory wyprodukowane w ilości ponad 150 egzemplarzy

Wizytówką PZL-Świdnik są śmigłowce Sokół służące od ponad ćwierć wieku w Tatrzańskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym. Najmniej znanymi wersjami śmigłowca są W-3PPD Gipsówka (latający punkt dowodzenia) oraz W-3RR Procjon (wersja rozpoznania radioelektronicznego). Sokołem latali papież Jan Paweł II, chociaż, o dziwo, nie w Polsce, ale podczas pielgrzymki na Litwę i Łotwę oraz najważniejsze osoby w Rzeczpospolitej – prezydenci i premierzy.

70 wyróżnionych na 70-lecie

… tak postanowił zarząd PZL-Świdnik w roku jubileuszu istnienia zasłużonego dla polskiej gospodarki przedsiębiorstwa. Uroczystość wręczenia medali Zasłużony Pracownik Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego PZL-Świdnik, która odbyła się 10 listopada była już 61. w historii zakładu. To najstarsza tradycja stanowiąca wyraz wdzięczności dla pracowników, którzy nierzadko ponad 40 lat sumiennie pracują dla firmy, dowodząc kompetencjami i efektami swojej pracy, że branża lotnicza stanowi przemysłową elitę Polski.

Formalnie Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego „PZL-Świdnik” powstała 1 stycznia 1951 roku, jednak jej budowa rozpoczęła się dwa lata wcześniej. Przy niej natychmiast zaczęło powstawać osiedle dla pracowników zakładu, które dało początki młodemu, industrialnemu miastu – Świdnikowi. W efekcie niejednokrotnie dramatycznych zmian w politycznych i gospodarczych realiach Polski, zmieniało się również oblicze lotniczej firmy. 70-letni wysiłek dał PZL-Świdnik przepustkę do wejścia w skład globalnej korporacji przemysłowej – Leonardo.

– Zastanawiam się czasem, dlaczego ta firma, mimo wielu zakrętów historii, przetrwała, choć wiele innych nie poradziło sobie z transformacją. PZL-Świdnik, nie dość że przetrwał, to ma się, powiem eufemistycznie, nieźle. Mało tego, udało się utrzymać go w lotniczym charakterze, w jakim powstawał i święcił triumfy przez wiele dekad. Ktoś powie, że uratował go rynek, ale nie, bo na rynku było ciężko. Pomyślałem, że pomogły może zamówienia rządowe, bo przecież produkujemy dla wojska, policji i innych służb mundurowych. Ale Polska nie jest aż tak wielkim rynkiem, by dać utrzymanie tego typu przedsiębiorstwu. Moja konstatacja jest prosta. PZL-Świdnik przetrwał, ponieważ tworzą go i dbają o niego ludzie, którzy wzięli w swoje ręce los tego zakładu. Dzisiejsze spotkanie i wręczane wyróżnienia są takie ważne, ponieważ stanowią wyraz wdzięczności za codzienną pracę, jej jakość, poświęcenie, rozsądne podejście do procesu transformacji, utożsamianie się z firmą, tworzenie specyficznej, lokalnej społeczności i więzi, również z władzami i mieszkańcami Świdnika. Właśnie dzięki temu wszystkiemu zakład utrzymał się na powierzchni i radzi sobie bardzo dobrze mówił Jacek Libucha, prezes zarządu PZL-Świdnik.

Związki PZL-Świdnik z miastem podkreślał również Waldemar Jakson, burmistrz Świdnika: – Tak naprawdę, w początkach istnienia Świdnika, trudno było wypreparować, oddzielić jego losy od historii zakładu. Ludzie, którzy tworzyli zakład i miasto byli jednym organizmem. Wszyscy się znali, wszyscy byli kolegami z wydziału, lub sąsiednich wydziałów. Na tej bazie powstała swoista, fenomenalna wspólnota. Wszystkim wyróżnionym gratuluję, że ich praca została zauważona . Chcę też podziękować zarządowi, że wpadł na tak świetny pomysł, by święto związane z odznaczaniem wyróżniających się pracowników połączyć z rocznicą odzyskania niepodległości przez Polskę. PZL-Świdnik, jako przedsiębiorstwo obronne, odgrywa szczególną rolę związaną z tym świętem. Oczywiście w działalności firmy, w pierwszym rzędzie liczy się montaż finansowy, rachunek ekonomiczny, ale przecież przedsiębiorstwo odgrywa ważną rolę w systemie bezpieczeństwa państwa, co odczuwamy również w kontekście ostatnich wydarzeń. Jeśli mówimy o PZL-Świdnik, zawsze robimy to a dumą, ponieważ ten zakład w bardzo pozytywny sposób wyróżnia nas spośród innych miast Polski.

10 listopada medal Zasłużony Pracownik Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego „PZL-Świdnik” odebrali: Adam Barczak (34 lata pracy w PZL-Świdnik), Zdzisław Bołtuć (41 lat), Magdalena Chmielewska ( 16 lat), Tymoteusz Chomicki (27 lat), Marek Chyćko ( 28 lat), Krzysztof Cieślikowski (34 lata), Artur Cywko (21 lat), Krzysztof Czul (37 lat), Piotr Dziachan (21 lat), Mieczysław Franaszczuk (41 lat), Tomasz Gileta (39 lat), Zbigniew Grabowski (37 lat), Jolanta Grzegorczyk (40 lat), Dariusz Grzeszczuk (34 lata), Bożena Hajkiewicz (45 lat), Jacek Huszaluk   (39 lat), Mariusz Ilczak (35 lat), Ireneusz Jasieczek (30 lat), Jacek Jendrych (38 lat), Roman Kaczmarek (38 lat), Krzysztof Kanadys (41 lat), Zbigniew Kasprzak (40 lat), Bożena Kochaniec (    26 lat), Jarosław Kolanecki (41 lat), Ewa Kopeć (16 lat), Jerzy Kowalski (38 lat), Andrzej Krawczyk (34 lata), Mirosława Krysa (35 lat), Wiesław Kuczma (36 lat), Piotr Kuczyński (47 lat), Piotr Łatka (39 lat), Piotr Łuc (16 lat), Bogdan Maciejewski (38 lat), Tomasz Mazurek (33 lata), Julian Morow (22 lata), Marek Mrozik (29 lat), Sławomir Mrozik (18 lat), Andrzej Nieznaj (29 lat), Waldemar Nowak (40 lat), Robert Onyszko (17 lat), Mirosław Papierz (22 lata), Edyta Parczewska (17 lat), Waldemar Pawłowski (38 lat), Sylwester Rak (37 lat), Kazimierz Reja (38 lat), Jerzy Rogowski (49 lat), Sławomir Rybak (35 lat), Krzysztof Smoliński (29 lat), Andrzej Sobiesiak (28 lat), Krzysztof Stec (41 lat), Piotr Świątek (20 lat), Mieczysław Świtaj (40 lat), Barbara Taszarek (37 lat), Krzysztof Trubalski (18 lat), Krzysztof Tymicki (43 lata), Dariusz Wiater (23 lata), Wiesław Wiśniecki (42 lata), Paweł Zygadlewicz (38 lat), Artur Żur (30 lat), Jerzy Żurek (33 lata).

Nowy pomysł na solidnej podstawie

Śmigłowiec w 100 procentach „Made in Poland”. Utrzymanie własności intelektualnej w Polsce. Realizacja we współpracy z lokalnym przemysłem. Zwrot z inwestycji i możliwość eksportu. Projektowanie – niskie ryzyko i możliwość pełnego dostosowania nowej platformy do potrzeb Sił Zbrojnych RP, to podstawowe założenia programu Nowego Polskiego Śmigłowca Wielozadaniowego, który narodził się w koncernie Leonardo. Jego realizatorem ma być PZL-Świdnik. Dzisiaj przedstawiał go Jacek Libucha, prezes zarządu świdnickiej części Leonardo.

Platformą do budowy AW139W ma być wypróbowana koncepcja śmigłowca AW139, jedynej w swojej klasie maszyny, która narodziła się w XXI wieku. W jej opracowywaniu brali udział konstruktorzy ze Świdnika, gdzie następnie powstało 900 spośród 1090 płatowców tego modelu. Podobny eksperyment udał się już w Stanach Zjednoczonych. Wspólnym wysiłkiem Leonardo i Boeinga, na bazie AW139 powstał tam MH-139A Grey Wolf.

Autorzy koncepcji oceniają, że Siły Zbrojne, w trakcie pokoleniowej wymiany sprzętu, będą potrzebowały w klasie średniej 200 – 250 śmigłowców. Kilkudziesięciu kolejnych będzie potrzebnych armiom Europy Środkowo-Wschodniej, Azji i Ameryki Południowej.

– Chcemy wersję „W”, czyli wojskową opracować wspólnie z Instytutem Technicznym Wojsk Lotniczych i firmami Polskiej Grupy Zbrojeniowej, w ten sposób, żeby elementy związane z uzbrojeniem i tak zwanymi systemami wrażliwymi należały do polskich podmiotów. Chcemy również od naszego koncernu pozyskać prawa właścicielskie do śmigłowca, również po to, żeby wraz z polskim rządem oferować go na eksport. Podejście mamy bardzo pragmatyczne. Planujemy przekonywać Wojsko Polskie i nasz koncern do naszej koncepcji, która przewiduje wykorzystanie, jako platformy, „wygrzanej”, dojrzałej już, ale bardzo nowoczesnej konstrukcji śmigłowca AW 139. Dzięki temu nasz pomysł może być wdrożony bardzo szybko, ponieważ cały łańcuch dostaw i logistyczny praktycznie już istnieje – mówi Jacek Libucha, prezes zarządu PZL-Świdnik.

Prezes liczy przede wszystkim na rodzimy rynek. Niektóre śmigłowce „Mi” latają już ponad 40 lat i trudno wyobrazić sobie kolejne dziesięciolecie aktywności wysłużonych maszyn. Luka, która stworzy się podczas wycofywania ich z eksploatacji to wręcz nawet za duże potrzeby, by wprowadzać do produkcji nowy typ śmigłowca przez zakład taki jak PZL-Świdnik. Przy wszystkich okolicznościach towarzyszących: wprowadzaniu do służby dronów, potrzebie zakupu śmigłowców specjalistycznych, pozostanie rynek na grubo ponad sto maszyn wielozadaniowych. Do tego dochodzą inni użytkownicy w Polsce i potencjalni klienci za granicą

– Co w naszym projekcie jest ważne? Że nie rzucamy się z motyką na słońce konstruując śmigłowiec od podstaw, nie ryzykujemy technologicznie. Stawiamy na bardzo nowoczesną, a przy tym sprawdzoną w wielu miejscach na świecie elastyczną platformę, którą możemy konfigurować na różne sposoby. Naszym zadaniem jest jej polonizacja. Można dokonać tego w sposób dosyć naturalny. Płatowiec produkowany jest w Świdniku. Napędzające maszynę silniki Pratt & Whitney PT6 w dużej części powstają w Rzeszowie. Z całości roboczogodzin potrzebnych do wyprodukowania śmigłowca, ponad 70 procent wykonywanych jest w PZL-Świdnik. Wyobrażam sobie również wyposażenie AW139W w uzbrojenie polskiej produkcji. Karabiny maszynowe i działka mogą pochodzić z Tarnowa, rakiety z Meska. Biorąc pod uwagę, że przekładnie pochodzą z Włoch, a systemy elektroniczne od renomowanych firm europejskich i amerykańskich, średnio ważony stopień „polskości” śmigłowca można określać wartościowo między 75 a 80 procent. Natomiast dla nas najważniejsze jest posiadanie praw majątkowych, a także możliwość dalszej modernizacji konstrukcji, utrzymanie know-how i niezależnych możliwości produkcyjnych w Polsce, gwarantujące strategiczne bezpieczeństwo kraju – przekonywał J. Libucha.

Pytany o szanse eksportowe nowego śmigłowca prezes zarządu PZL-Świdnik nie ukrywał, że nie eksport zaprząta obecnie głównie jego uwagę.

– Strukturalne potrzeby polskich Sił Zbrojnych są tak duże, że potrzeba przynajmniej jednej dekady, żeby je zaspokoić. Nie planujemy budować zdolności produkcyjnych pozwalających na produkcję 40 śmigłowców rocznie. Naszym celem byłoby dostarczenie 8 do 10 maszyn. Historycznie i realistycznie patrząc, taka liczba byłaby możliwa do sfinansowania przez polską armię. Zatem minie wiele, wiele lat, zanim potrzeby w obszarze śmigłowców wielozadaniowych zostaną zaspokojone.

Pamięci bohaterskiego pilota

27 sierpnia, na cmentarzu komunalnym w Świdniku odbyła się  uroczystość odsłonięcia tablicy poświęconej plut. Stanisławowi Lisikowi, członkowi załogi angielskiego Halifaxa, który został zestrzelony 28 grudnia 1944 roku nad słowacką miejscowością Radatice w drodze powrotnej ze zrzutu zaopatrzenia dla oddziałów Armii Krajowej. St. Lisik był absolwentem drugiego kursu Cywilnej Szkoły Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej w Świdniku. Był również wujem Stanisława Skroka, pierwszego burmistrza Świdnika.

– W przemówieniach moich poprzedników  przewijały się fakty jakże symboliczne, świadczące o pewnym ciągu historycznym. Oto jesteśmy na cmentarzu w Świdniku. Stoi tu kwatera żołnierzy Armii Krajowej, a przy niej tablica poświęcona lotnikowi, Stanisławowi Lisikowi, który Armii Krajowej pomagał. Wśród świdniczan mieliśmy wielu kombatantów, a między nimi uczestników Powstania Warszawskiego. Szczególnie cieszę się, że historia i tradycja Świdnika zostały ubogacone przez to miejsce pamięci. Chcę również wspomnieć, że plutonowy Lisik był wujem pierwszego burmistrza Świdnika, Stanisława Skroka. Wszystkie te elementy łączą się, oddziałują na siebie, tworzą całość. Sam fakt, że stoimy dzisiaj w tym miejscu, również jest umocowany w historii. Swego rodzaju determinizm historyczny każe powiedzieć, że gdyby nie przedwojenne lotnisko i szkoła pilotów, nie byłoby dzisiaj naszego miasta, kontynuacji lotniczej tradycji, nie byłoby w Świdniku śmigłowców. Pragnę podziękować wszystkim osobom, które podjęły się ufundowania pamiątkowej tablicy i to przedsięwzięcie doprowadziły do końca – mówił burmistrz Waldemar Jakson.

– Kto traci pamięć, nie wraca do domu. Narody, które tracą pamięć, giną. Odsłoniętą dzisiaj tablicą przywracamy do pamięci zbiorowej  Stanisława Lisika, kadeta szkoły pilotów w Świdniku w 1939 roku i cała załogę bombowca. Myślę, że kamienna inskrypcja, przechodzącym tą aleją będzie uświadamiała heroizm tamtego pokolenia inspirowany nadzieją na wolną Polskę. Chylę czoła przed bohaterską załogą samolotu. Cześć i chwała polskim lotnikom – podsumował Kazimierz Bachanek, jeden z realizatorów projektu.

– Przed dwoma laty, jako radny miasta Świdnik, wystąpiłem do rady z wnioskiem o uhonorowanie symboliczną mogiłą mojego wuja Stanisława. Inspiracją do tego wystąpienia była fotografia młodego człowieka z adnotacją na odwrocie: Świdnik, 28 sierpnia 1939 roku. Kolejną stała się moja wizyta z delegacją samorządu świdnickiego w Radaticach na Słowacji, gdzie miało miejsce to tragiczne wydarzenie. Są dwie daty, które spinają wojenne losy mojego wuja. To początek wojny i ostatni, tragiczny lot. Rodzina nie wiedziała praktycznie nic o losach Stanisława. Jedynym znakiem, że żyje były paczki z żołnierską marmoladą i mydłem, które przychodziły bez adresu zwrotnego. Ale gdy nadszedł koniec wojny i żołnierze wrócili do domów, Stanisław nie wrócił. Poszukiwania przez Czerwony Krzyż zaowocowały jedynie wiadomością, że zaginął nieznanym miejscu i okolicznościach. Osobiste rzeczy oraz gotówka, którą posiadał, zostały zamienione na artykuły pierwszej potrzeby i przysłane do Polski jego mamie z jednostki, w której stacjonował. Pierwsze dane o losach wuja pojawiły się dopiero w latach 60. Mój brat przeczytał w czasopiśmie „Przekrój” informację obywatela Czechosłowacji, który informował, że na cmentarzu alianckim w Pradze znajdują się groby polskich lotników. Wymienił ich nazwiska, wśród których było nazwisko Stanisław Lisik. A więc nie zaginął, a zginął, bo jest mogiła. Później odezwał się historyk z Sanoka, który poinformował rodzinę o miejscu tragicznego zdarzenia i jego okolicznościach. Jest kilka miejsc pamięci poległej, bohaterskiej załogi samolotu wykonującego ostatni lot z pomocą dla walczących o niepodległość ojczyzny. Radatice na Słowacji, cmentarz aliancki w Pradze, tablica pamiątkowa w Runnymede koło Londynu, księga poległych lotników RAF w kościele Saint Clement w Londynie. Ale nie było do tej pory takiego miejsca w Polsce. Dzięki życzliwości świdnickich instytucji samorządowych, członków Klubu Seniorów Lotnictwa, i sponsorów, głównie Przedsiębiorstwa Komunalnego Pegimek i Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, tablica pamiątkowa staje się miejscem pamięci, symbolem łączącym walczących o niepodległość na uchodźctwie i w kraju. Jako najbliższy krewny Stanisława Lisika pragnę wyrazić wdzięczność burmistrzowi Waldemarowi Jaksonowi, Radzie Miasta z przewodniczącym Włodzimierzem Radkiem, Klubowi Seniorów Lotnictwa z prezesem Leszkiem Szczepaniakiem, Strefie Historii Miejskiego Ośrodka Kultury z dyrektorem Adamem Żurkiem, sponsorom i za szczególne zaangażowanie w realizację wniosku, panom radnym Kazimierzowi Bachankowi i Kazimierzowi Patrzale – zakończył swoje wystąpienie Stanisław Skrok.

Po uroczystości na cmentarzu komunalnym, jej uczestnicy obejrzeli eksponaty zgromadzone w Strefie Historii MOK i wystawę Polskie Lotnictwo Polskie na znaczkach, przygotowane przez Pocztę Polską w pasażu Galerii Venus.